(Rzecz dzieje się w Wa- wie lub Piastuffku)
Był códowny, wakacyjny dzionek. Olga obudziła się nieszczęśliwa i niewyspana. Nie dziwcie się, bo biedna dziewczyna przez całą noc walczyła z Mery na sygnały, a potem, jak już zasnęła za każdą próbą przewrócenia się na drugi bok spadała z łóżka. A więc Olga poczłapała do kuchni potykając się o rozmaite rzeczy typu: sószarka do włosuf, czasopisma, bóty, pies, etc.
Gdy szczęśliwie (lub nie) dotarła do kuchni, zobaczyła swoich rodziców rozmawiających o czymś z zapałem.
-Oleńko, mamy ci coś do powiedzenia. Trochę to szybka decyzja, ale wyjeżdżamy dziś do Hono-lulu! Tzn. ja i tata.- powiedziała mama.
Olka jak na komendę pobiegła do fofonu, aby zawiadomić MTZ-a. Zazwyczaj biegło to tak: Olka dzwoni do Mery, Mery do Moniki, Monika do Maćka, Maciek do Michała. Tym razem też tak było.(Rozmowa telefoniczna Olki i Mery)
-Mery?
-No.
-Obudziłam cię?
-No.
-Słuchaj. Słuchasz?
-No.
-To fajnie. Robię dżamprezę, starzy jadą gdzieś tam. Przyjdziesz?
-No.
-A zadzwonisz do Moniki?
-No...
-No to pa!
-Hrrr.....
Łańcuch telefoniczny jakoś poszedł, tylko Monika przez pół godziny próbowała od Mery wyciągnąć wiadomość. Punktualnie o godz. 18:00 do żółtego domku Olgi zawitała Mery. Minutę później Monika, a potem Maciek.
-Wy, a gdzie Michał?- zapytała Olka.
-Nie mam pojęcia. Mówiłem mu, żeby przyjechał, powiedział, że będzie- odpowiedział Maciek.
-Ja nie mogę...- Mery złapała się za głowę.- Ktoś zawiadomił Marka?
-No to chyba jasne... Może jeszcze poszedł po oprowiantowanie?- powiedziała Monika.
-Właśnie, macie coś?- zapytała Olga z uśmiechem na ustach.
-Pytanie...- powiedział Maciek po czym wyciągł z plecaka 3 pifa s Kerfura, 5,5 litra mjodu półpitnego i małą buteleczkę łiski z Big Brytany!
-Oł, Maciek, skąd masz to cudo?- powiedziała mery wlepiając ślipia w etykietę na butelce.
-Znajomości...- powiedział tajemniczo Maciek.
Zadryndał dzwonek.
-Olga, no rusz swoje 4 litery, bo chyba Mucha z Majkelem przyszli- powiedziała Monika.
-Spoko.. idę przecie!
Przeczucie Moniki nie zawiodło. Po chwili w pokoju pokazały się dwie uśmiechnięte gęby chłopaków. Po godzinie wszystko się rozkręciło. Muza leciała na pełen zycher, a nasza paczka siedziała popijając "rzyciodajne płyny".
-Ludziska, co robimy? Nie możemy tak siedzieć, bo nudno się zrobi...- powiedział Michał.
-F Odkopanym zawsze było co robić..- westchł Maciek
-Tutaj proszę nic nie demolować, bo rodzice mnie zabiją, poćwiarują, albo usmażą!- powiedziała Olga.
-No nie wiem czy jest to możliwe...- uśmiechła się Mery.
-Ej, mam pomysła!- kszykł Michał.
-Boję się pomyśleć..- powiedziała Monika.
-Choćmy, pojedziemy do Jankóf!- powiedział Majkel.
-Oł kej, to gud pomysł! Pszynajmniej doma mi nie zdemolujecie...- zaśmiała się Olga.
Gdy MTZ czekał na Jankobus, ludzie trochę dziwnie im się przyglądali, ponieważ, gdyż, albowiem:
-Marek uczepił się słupa z rozkładem jazdy i udawał małpę,
-Mery kłóciła się z jakąś babką o podpaski (podpaski Olłejs są lepsiejsze ot podpasek z Tesko!),
-Olga prostowała Monice loczki, przy czym niemiłosiernie ją ciągnęła, w skutek czego Monia darła się wniebogłosy,
-Maciek z Michałem siedzieli na ławce i udawali, że płyną do północno- fschodniej Antarktydy.
Tak więc gdy szczęśliwie (zależy dla kogo, bo jakaś babcia dostała palpitacji serca, gdy Michał wystawił głowę za okno i próbował ją sobie przyciąć szybką...) dotarli do Jankóf Mery z Olką od razu pobiegły do sklepa z mnustfem płytuf, Maciek z Michałem poszli do sklepa ze śmiesznymi żeczami, Monika & Mareczek pognali do MakDonalda. Po mw. Godzinie sprawa przedstawiała się tak:
-Mery i Olka leżały na jednej z ławek hihrając się jak dzikie (z niewiadomego powodu)
-Maciek & Michał straszyli dzieci petardami w kształcie cókierkuff
-Monika robiła gigantyczne balony z bezcukrowej gómy do żucia, które potem przebijał Mareczek (swoją drogą wyobraźcie sobie Monikę po takiej akcji...)
A co najciekawsze każda z naszych grupek była gdzie indziej...
Koło fontanny siedziały dziewczyny (MiO). Mery cuciła się wodą z owego zbiorniczka, gdy nagle ktoś trącił ją w ramię.
-Olka, przez ciebie fpadnę do tego syfa!- wkurzyła się Mery.
Ale gdy się odwróciła, zobaczyła dwóch bosów z Solid Sekjuriti. Jeden z nich tszymał w ręce Olgę na wysokości mw. 0,678 m.
-O ku...- zdążyła wyjąkać Mery, po czym dosięgła ją druga łapa bosa.
Jeden z nich psiknął czymś na Mery i Olgę, a dziewczyny zapadły w błogi sen...
Po jakimś czasie Olga ocknęła się w dziwnym pomieszczeniu. Koło niej drzemała Mery z dziwacznie wykręconą ręką. Rozejrzała się nieprzytomnie dookoła.
-Ooo, Olga, obudziłaś się?- uśmiechnął się Maciek.
-Noo, na to wygląda. Ej, co tej Mery?- powiedziała Olga.
-Ten dupek tak nią rzucił, że coś gruchnęło. Najprawdopodobniej ręka.- odpowiedział Michał.
-A tak właściwie, to gdzie my do jasnej ciasnej jesteśmy?- zapytała Olka.
-W więzieniu dla uchodźców.- mruknął Michał.
-W jakimś syfie do przechowywania pijanej młodzieży- powiedział Maciek
Nagle rozległ się tupot trzewików. Do klitki z naszą czwórką dołączyli nie kto inni jak tylko Mucha z Moniką. I tak MTZ siedział sobie dłubiąc w nosie i głośno wzdychając.
-K***a, do kiedy oni chcą nas trzymać?- jęknęła Monika.
-Dopóki nie powiemy jak się nazywamy i gdzie mieszkamy. Po 24 h. wzywają policję.- poinformował Michał.
-O k***a...- jęknęła cichutko Mery- moja ręka... S*******ny j***ne!
-No i Mery jest wśród nas!- ucieszyła się Olga.
-Musimy cos wymyślić!- powiedział Mucha.
-Nie wyMYŚLIĆ tylko wykombinować.- sprostowała Mery.
MTZ siedział wytężając mózgi, oczywiście nie myśląc.
-Mam!- krzyknęła Monika.- Maciek, dawaj gaz rozweselający, a ty Mery jedną płytę!
-Po kiego? Moją płytę?! MOJA PRYWATNĄ PŁYTĘ?!- wrzasnęła Mery.
-To dla dobra ludzkości.- stwierdził Michał.
-Sam se dawaj swoje płyty, nie moje!
-Dawaj, bo ci złamę drugą rękę!!!- wkurzył się Michał.
-Okej, spoko. Zaraz, chyba do pisma komputerowego Marka jest dołączona jakaś!- zauważyła Mery.
-Faktycznie! Nie ma sensu psuć koncertufki Nirvany dla jakiegoś debila.- stwierdził Maciek.
-A więc plan jest taki:
a) Maciek daję gaz rozweselający i psikamy na bosów.
b) Naostrzoną płytą przerywamy paseczek na kluczyki.
c) No i moją cudowną gómą bezcukrową łapiemy klucze i otwieramy!
d) Potem oczywiście wiejemy.
Jak postanowiła Monika tak zrobili. Maciek wyciągł buteleczkę podobną do spreja. Cały MTZ zaczął hałasować (wierzcie mi, oni są naprawdę w tym dobrzy...) aby solid- sekjuritowcy przyszli sprawdzić co się dzieje. Gdy jeden z nich podszedł do kratek, Maciek psiknął na niego zawartością buteleczki. Gostek zaczął się histerycznie hihrać.
-Kurde, on ma śmiech jakby nigdy mutacji nie przechodził- stwierdziła Olga.
-Heniek, Heniek, chodź tutaj szybko!- hihrał się nadal biedaczek.
Maciek był jednak przygotowany. Powtórzył całą akcję, a po chwili obaj ochroniarze pokładali się ze śmiechu na podłodze. Mery szybko rzuciła płytę, która przecięła paseczek od kluczy. Klucze spadły z brzdękiem na podłogę, jednak "zajęci" panowie byli tak głośni, że nie słyszeli dość głośnego dźwięku. Monika wyjęła przerzutą gumę, zakręciła jak lassem i rzuciła w stronę "otwieraczy", po czym przyciągnęła je do siebie. Olka szybko chwyciła zbawienne przedmioty i otworzyła klitkę. MTZ rechocząc jak opętani wybiegli z owego pomieszczenia. Mery zgodnie z tradycją odkręcania tabliczek, "pożyczyła" także i tą, z napisem "Solid Sekjuriti".
W bardzo dobrych humorkach wrócili do domku Olgi. Mery od razu pobiegła do lodówki, Mareczek zasnął rozsznurowując buty, Monika po nakłuciu się wżerała cukier (nie wiem, jakim sposobem ona w ogóle doszła do domu), Maciek wypróbowywał pigułki- śmierdułki na psie Olgi (po nich się bardzo głośno i soczyście pierdzi), Michał siedział na kanapie przed telewizorem i próbował go włączyć (tak, z pewnością mu się to uda pilotem od wieży...), a Olka otwierała wszystkie okna, aby wywietrzyć "zapachy" psa. I tak skończyła się cudowna przygoda naszych bohaterów, po której wszyscy spali do czternastej...